Nigdy nie lubiłam biżuterii. Pierścionki, łańcuszki, kolczyki i branzoletki traktowałam jako coś niepotrzebnego. Gdy koleżanki codziennie chwaliły sie nowymi zdobyczami i ręce miały aż po łokcie w przeróżniastych ozdobach, ja trzymałam się od tego z daleka.
Uwierały, zahaczały, plątały się, jednym słowem nienawidziłam ich.
Oczywiście, zakładałam na jakieś ważniejsze okazję i to pod przymusem. Teraz mam już 20 lat i powoli staram się przekonywać do świecidelek. W końcu kiedyś będę musiała nosić obrączkę, nie?
Ostatnio zaczęłam nosić pierścionek. Jakoś przetrwałam, chociaż prawdopodobnie mam uczulenie na srebro ( a dokładnie na nikiel który jest w każdym stopie srebra) i po dłuższym czasie noszenia pierscionka na jednym palcu, mam nerwobole w ręce i musze przenieść go na drugą.
A wczoraj z nad morza siostry z córkami przywiozły mi takie oto cudo. Niby nic specjalnego. Parę kryształków zatopionych w czymś białym (cemencie? Glinie?), ale bardzo stylowe i piękne. A na dodatek z imieniem! Zamierzam nosic tą branzoletke cały czas i mam nadzieje ze nie zgubię tego prezentu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
.